W tym miejscu miała pojawić się relacja z Biegu Niepodległości. Dopiero potem miałem napisać podsumowanie tegorocznego sezonu biegowego. Pech chciał, że na dwa dni przed biegiem przyplątało się do mnie zatrucie pokarmowe, którego winowajcą była zapewne rybka smażona w occie. Ryba była pyszna, taka zdradziecka trucizna. Wcześniej ciężko trenowałem i miałem przeczucie, że dam rade pobiec życiówkę na 10 km. Niestety zrezygnowałem ze startu z powodu choroby nie pierwszy raz w tym roku (Maraton Warszawski).

Tak wiec ten sezon biegowy uważam za zakończony. Czas na podsumowanie.
Generalnie to był dobry rok, zwłaszcza w biegach długich. Zasadniczo to był dobry rok tylko w biegach długich Te krótkie zostały daleko w tyle. Progres względem zeszłego roku jest zerowy.

Głównym celm na ten sezon to było przebiegniecie pierwszego biegu górskiego na dystansie ultra. Całe przygotowania w tym roku były skupione właśnie na sierpniowych zawodach Chudy Wawrzyniec. Idąc dalej za przygotowaniami do gór, z rozpędu i w formie we wrześniu miałem pobiec w maratonie po swoją życiówkę i w końcu złamać cztery godziny (dotychczasowe trzy maratony kończyłem z czasem powyżej czterech godzin).

To były najważniejsze wyzwania. Co istotne, oba udało się zrealizować z czego niezmiernie się cieszę. Zadebiutowałem w Beskidzie Żywieckim w Chudym Wawrzyńcu na trasie 50+. Zegarek Sunnto Ambit2 z którym biegłem zmierzył na trasie dystans 52,28 km. Trasę pokonałem w czasie 08:36:02. Było to niesamowite przeżycie. Czas nie jest najlepszy, ale radości,  euforia i to uczucie w trakcie mijana linii mety jest nie do opisania. W przyszłym roku, w moim kalendarzu także będzie bieg górski i na na 90% będzie to również Chudy,  tyle że już z założeniem ukończenia trasy dłuższej – czyli 80km+

Pisałem już wiele raz, ale napisze raz jeszcze – każdemu polecam chodź jeden start w sezonie w górach. Takie górskie zawody to świetna odskocznia od codziennego klepania kilometrów po płaskim. A jak można sobie zwiększyć wytrzymałość pokazuje wynik w maratonie. No właśnie:

Drugi cel, chodź z małym poślizgiem, to jesienny maraton. Miałem pobiec w Warszawie ale (znowu) choroba zwyciężyła, wiec ostatecznie wystartowałem w Poznań Maraton. W fantastycznych zawodach pobiegłem w 3:48:52,  co było dla mnie dużym wydarzeniem. Złamałem 4 godziny i to z zapasem. W moim przypadku do czterech razy sztuka. Czwarty maraton i pękła bariera czterech godzin.  Super

Pierwotnie na początku roku planowałem jeszcze pobiec maraton na wiosnę, jednak z różnych względów ten pomysł nie wypalił. Zatem mamy debiut w ultra i  poprawę w maratonie. Na dystansie półmaratonu w tym roku poprawiłem się dwa razy. Najpierw na wiosnę, w iście zimowym Półmaratonie Warszawskim (kto bieg ten pamięta śniegi i miejscami lód) a potem na jesień w Tarczynie z czasem 01:43:29. W krainie jabłek udało się pobiec bardzo fajnie, prawie zgodnie z planem i formą, jaka w ten czas była. Wynik był dobrym prognostykiem przed zbliżającym się maratonem.

Jak co roku celem jest zrzucenie masy ciała. Tutaj mamy constans. Były momenty pogorszenia i polepszenia, jednak cały czas ta optymalna waga startowa jest przede mną i dopóki nie przywiąże jeszcze większej wagi do diety, to cel pozostanie niezrealizowany. Liczę na to, że w przyszłym roku uda się trochę zmniejszyć ilość tkanki tłuszczowej. Jest pewien plan.

Tym planem jest jeszcze większa ilość ćwiczeń ogólnorozwojowych. Tak jak rok temu generalnie olewałem to zagadnienie, tak w tym roku jest poprawa i jakieś tam ćwiczenia się pojawiają. Były brzuszki, przysiady, był nawet epizod z Ewą Ch. Teraz w ramach akcji wspinania się na Everest są pąpki ze Smashing Pąpkins.

Będąc coraz bardziej dojrzałym (jak to brzmi) biegaczem, coraz bardziej uświadamiam sobie konieczność wykonywania ćwiczeń wzmacniających. Można biegać mniej, częściej, ale ćwiczenia muszą być. Chcesz się rozwijać i robić postępy? Bez ćwiczeń tego nie osiągniesz. Nie uciekniesz przed „ogólnorozwojówką”. Także to, że ćwiczenia pojawiły się u mnie w tym roku to jest mały sukces. Wiem, że jest ich jeszcze za mało. Obcuję – będzie więcej.

Tyle o sukcesach. Teraz czas na porażki, ponieważ one także był. I to dość poważne. To co najbardziej boli to brak postępu na 5 km i 10 km. W tym roku zabrakło mi szybkości. Na „piątkę” pobiegłem dokładnie tak samo jak w zeszłym roku. Na mecie, w tym samym biegu (Ursynowa) miałem identyczny czas: 21:50 – słabo. To samo tyczy się 10 km. Życiówka z zeszłego roku, czyli 46:00 nie została poprawiona na żadnych zawodach w których biegłem. No dobra, był Bieg przez Most na Białołęce,  gdzie trasa niby miała 10 km ale nie była atestowana. GPS wskazał dystans 9,90 km, a ja pobiegłem tam w 45:55 więc można powiedzieć, że taka nieoficjalna życiówka jest, ale wiadomo. Jak życiówka, to i trasa musi mieć atest

Teraz kiedy przez ostatnie prawie trzy tygodnie intensywnie trenowałem do Biegu Niepodległości, którego nie pobiegłem, zrozumiałem skąd brak progresu na krótszych dystansach. Miałem plan na poprawę wyniku na 10km. Duża ilość tempówek i bardzo urozmaicony trening. Było ciężko zrealizować te treningi, ale uwierzcie mi, że czułem moc. Myślę, że spokojnie mogłem pobiec w granicach 45 minut. Wyszło jak wyszło, ale wiem już co się stało,  że zabrakło wcześniej progresu.

Na pewno przyszły sezon będzie jeszcze lepszy, ponieważ ja jestem jeszcze mądrzejszy i jeszcze bardziej znam swój organizm i widzę jakie treningi przynoszą efekty a jakie nie. A jakie są dokładne cele na 2014 i gdzie je będę realizować napiszę już niedługo. Teraz przez dwa tygodnie odpoczywam od biegania