Po obejrzeniu Menchester by the Sea stwierdziłam, że NIGDY już nie zostawię syna samego w domu. Nawet, kiedy skończy 20 lat!

Pewnie powiecie: „Zaraz, zaraz… nie uświadomiłaś sobie tego po seansie filmu Kevin sam w domu?” ;D

No kurczę, nie! Mój syn skończył 9 lat, a od roku zostawiamy go samego w wielu różnych sytuacjach, o różnych porach dnia. Niestety, praca na etacie czasem tego wymaga, młody wielokrotnie wraca wcześniej ode mnie, a mąż z nami nie mieszka przez cały tydzień. Pozostają dziadkowie, ale oni nie mogą codziennie zajmować się moim dzieckiem, trzeba znać granice. Chwilami zostawiałam go bezrefleksyjnie, bo przecież jest już duży, ja w jego wieku potrafiłam w godzinę obskoczyć całe miasto. Czasami przychodziła myśl: „A jeżeli wejdzie na szafki w kuchni i spadnie na głowę?”. Szybko jednak te wyobrażenia upychałam do najmniejszej kieszeni w mózgu. To NIGDY nam się nie przytrafi, bo jesteśmy zbyt mądrzy, piękni i sympatyczni…

Coś mnie jednak po tym seansie ruszyło.
Nadopiekuńczość rodziców normalnym zjawiskiem naszych czasów

Ja wiem, że przesłanie tego filmu jest zupełnie inne: liczy się rodzina, na pierwszym miejscu RODZINA. W zasadzie interpretować można sobie wszystkie wydarzenia z życia Lee Chandlera w nieskończoność, każdy znajdzie coś dla siebie. Naprawdę! To jest film wielowymiarowy. I ok, róbcie to, ale mi się dziś nie chce. Ja przede wszystkim zaczęłam myśleć o nadopiekuńczych rodzicach. Tyle razy wypowiadałam się na ich temat negatywnie, no bo „za moich czasów”… Cóż, prawdą jest, że czasy mamy teraz zupełnie inne!

Na dzieci czyha o wiele więcej niebezpieczeństw. Sprzęt AGD jest niebezpieczny, sąsiedzi mogą stanowić zagrożenie, w internecie pełno dziś zboczeńców, przez gry takie jak Pokemon Go przychodzą dzieciom różne głupie pomysły do głowy. Chyba trochę zmieniłam zdanie o tej całej nadopiekuńczości.
Menchester by the sea – o czym?

Oczywiście, że ja wam nie powiem dziś, o czym to jest. Chyba byłabym głupia! To kolejny film z serii: uwierz, że jest dobry, usiądź i obejrzyj! Tylu nominacji nie dostał bez powodu. W połowie seansu gały ci wyjdą na wierzch, a pod koniec wylejesz hektolitry łez. Nie żartuję. Co prawda ja nie płakałam, ale to dlatego, że przy mężu zawsze trzymam fason ?

W niektórych momentach mogą denerwować was retrospekcje, które pojawiają się w najmniej oczekiwanych momentach, ale są niezbędnym elementem tego filmu, odpowiednio budują napięcie. Tylko na początku kilka razy zdenerwujesz się i powiesz: „Co ma piernik do wiatraka”? Spokojnie, przecież doskonale wiecie, że piernik zawsze może się …. ten, teges ?

Więc pewnie wiele Wam nie wyjaśniłam na temat Menchester by the Sea, bo kolejny raz: nie chcę nikomu psuć seansu. Niesamowicie brzydzą mnie spoilery. Ale ja mam na uwadze fakt, że Wy chcecie wiedzieć przede wszystkim jedno: warto marnować czas czy nie? No więc TAK, zdecydowanie warto. Nie zrażajcie się długością, bo nie zauważycie kiedy ten film się skończył. Rzeczywistość pokazana w Menchester by the Sea dołuje niemiłosiernie, ale pod koniec wyjdzie z ciebie mały masochista, który krzyknie: „chcę więcej!”.

Dziś sama się zastanawiam, dlaczego twórcy Menchester by the Sea nie otrzymali Oscara za najlepszy film roku. No cóż, jednak podobał mi się o wiele bardziej niż Moonlight

Ocena końcowa: 6+/6