Dwa lata temu, kiedy debiutowałem w półmaratonie, jako miejsce startu wybrałem, także debiutujący na biegowej mapie Polski, półmaraton w Tarczynie. Teraz po dwóch latach, Tarczyn ma już swoją renomę. Ja także jestem innym biegaczem niż dwa lata temu. Wtedy było 02:00:50. A teraz…

Termin zawodów w Tarczynie jest idealny, jeśli chodzi o zawodników szykujących się do Maratonu Warszawskiego. Na dwa tygodnie przed biegiem na dystansie 42,195km można sprawdzić w jakiej jest się formie i na jaki czas można pobiec maraton. Dla mnie to był ważny start. Tydzień wcześniej zrobiłem życiówkę na 10 km i miałem zamiar poprawić również czas w połówce.

Do Tarczyna mieliśmy pojechać całą rodziną. Zapewnione  przez organizatorów atrakcje dla dzieci miały urozmaicić czas mojemu najmniejszemu kibicowi. Niestety synek się rozchorował i do Tarczyna pojechałem sam.

Na linii startu pojawiłem się na kilkanaście minut przed 11.00. Spotkałem Leszka i zamieniłem z nim kilka zdań. To o czym myślałem na minuty przed startem to niewyrównane rachunki z Tarczynem. Dwa lata temu prażyłem się na słońcu i umierałem biegnąc na metę. To była katorga. Teraz w dzień zawodów, pogoda była prawie idealna do biegania. Kilkanaście stopni bez słońca. Zdeterminowany do uzyskania dobrego wyniku, wystartowałem. W planie był czas między 01:42- 01:45. Trasa w Tarczynie nie jest łatwa. Niby płasko, ale jest kilka podbiegów, zwłaszcza w drugiej części trasy, które są dość rozciągnięte. Niby biegniesz po płaskim, a w rzeczywistości jest pod górę. Startując tutaj dwa lata temu, wiedziałem czego się spodziewać. To pomogło mi. Miałem w zamiarze do 14 km mniej więcej biec delikatnie poniżej 5:00, a potem  jeszcze przyśpieszyć. Ten plan do końca nie wypalił, ale efekt na mecie zadowalający. Pod koniec niestety osłabłem i zamiast biec szybciej to było trochę wolniej. Na szczęście potrafiłem się zmobilizować i, kiedy na 18 km był kryzys, dałem radę utrzymać tempo. Po 19 km dość szybko minęło mnie dwóch biegaczy z BNT ze słowami, że do mety już blisko i żeby pociągnąć jeszcze (dobiegli w 01:42), ale to było już za szybko dla mnie.

Wiedząc, że życiówka jest moja i to nawet z zapasem kilku minut z radością zbliżałem się do mety….

fot.Bartosz Kryske

Meta

Jak widać na tablicy, mój czas i zarazem nowa życiówka w półmaratonie to dokładnie 01:43:29 netto
Taki wynik bardzo cieszy. Chciałoby się jeszcze ciut szybciej, ale i tak w stosunku do 01:46:15 z wiosny jest lepiej. Średnie tempo biegu 04:54 to już jest coś. To zakłada wynik w Maratonie Warszawskim na poziomie 03:48 co jest moim celem. Chyba w końcu uda się złamać 4h. Czwarty maraton i w końcu zobaczę trójkę z przodu na mecie.

Zawody pod względem organizacyjnym oceniam bardzo dobrze. Na pewno każdemu będę polecał start w Tarczynie. Zawody mają swój klimat. 700 startujących w stosunku do 200 z pierwszej edycji to znaczny wzrost. Warto tutaj zaznaczyć, że w tym samym czasie w kraju było kilka innych półmaratonów i maraton we Wrocławiu, także wielu biegaczy rozjechało się po kraju.

Plusy:
– organizacja, trasa, zabezpieczenie, biegi rodzinne, pyszne tarczyńskie jabłka

Minusy:
– pakiet startowy odbierałem w sobotę, więc nie dostałem batonika Sante oraz napoju , mały chaos na punkcie odżywiania, stosunkowo mała ilość jabłek na mecie skutkowała tym, że wbiegający z czasem 2:00 zobaczyli puste pojemniki. To jest jednak minus skierowany do samych uczestników zawodów, którzy wynosili jabłka siatkami. Ja rozumiem, że tarczyńskie jabłka są bardzo dobre, ale można przecież iść na stragan i kupić…

Po Tarczynie mój organizm przełączył się w tryb awaryjny. Jestem przeziębiony. W sumie to się cieszę, że teraz a nie na kilka dni przed maratonem. Tak więc gorąca herbatka z cytrynką i odpoczynek. Nudzić się nie będę, ponieważ od Wydawnictwa Galaktyka mam dwie książki do poczytania: „14 Minut” oraz „Ultramaratończyk”.