Wcale nie dziwi, że twórcy Moonlight zgarnęli Oscara za najlepszy film. Nie musisz być znawcą kina, żeby stworzyć dzieło, które dostanie prestiżową nagrodę. Wystarczy trochę dobrej techniki i … polityki.

Uderza mnie to już od jakiegoś czasu. W prawie wszystkich ważniejszych produkcjach amerykańskich pojawia się kto? No jak kto? Czarni ludzie. I serio, ja rasistką nie jestem, nie uważam tego za coś złego. Powiem Wam, że denerwuję się, ale nie z powodu, o którym myślicie.
Czarnoskórzy traktowani po macoszemu

Czarni ludzie przedstawiani są w filmach jako dobrzy, wspaniali przyjaciele. Nie spotkacie ciemnoskórego, który wciela się w wybitnie złą postać (no dobra, z wyjątkiem Candymana). Tutaj jeszcze nie ma się czego przyczepić. Drażni mnie, kiedy ten czarny pojawia się jako jeden jedyny i oczywiście zawsze w tym samym charakterze. Tylko jeden czarnoskóry, jeden na każdą produkcję.

Wiecie, jak ja rozumiem takie postępowanie? Oto myślenie twórców:

No dodaliśmy czarnego ze względu na poprawność polityczną. Źle by to wyglądało, gdyby w naszym kasowym filmie zabrakło takiego bohatera . Damy mu neutralną rólkę i niech wszyscy się cieszą. Nie zostaniemy posądzeni o rasizm.

Ja zawsze to tak odbieram, no zawsze… Może wszyscy chcą dobrze, ale kurde… dziwnie to wychodzi, nie? Nawet wydaje mi się, że ten JEDEN Oscar powędrował do czarnych, żeby nie poczuli się pokrzywdzeniu ze względu na różnice rasowe.

Więc pytam się uczciwie i szczerze. Dlaczego tylko jeden? Dlaczego prawie zawsze w podobnej roli? Przecież czarni to połowa amerykańskiej populacji! To plejada gwiazd o przeróżnych charakterach, więc nie rozumiem, dlaczego tak bardzo ogranicza się ich role w filmach?
Moonlight – czarny bunt

W Moonlight wyczuwam bunt przeciwko zachowaniom „politycznie poprawnym”. Główny bohater reprezentuje czarnoskórych, a ponadto jest gejem…. Mało tego! Czarnoskórzy opanowali ten film, a poruszana problematyka trudna jest jak diabli: narkotyki, ciemne interesy, złe wychowanie, bieda, agresja, trudy dorastania. Nie wydaje się Wam, że to zbyt wiele jak na jeden film?

Seans przeszłam z trudem. Każdy z nas ma prawo poczuć się dziwnie podczas oglądania, bo niezauważanie oczywiste staje się nieoczywiste i odwrotnie. W pewnym momentach doskwierał mi niesamowity, dołujący wręcz dobijający smutek. Na naszych oczach bowiem wyprodukowano maszynkę do zarabiania pieniędzy. Z nieśmiałego dziecka wyrasta potwór o zranionym sercu.

Role zagrane wyśmienicie, chociaż aktorów nigdy nie widziałam w innych produkcjach.

Nie ukrywam, że film zrobił na mnie ogromne wrażenie. W wielu momentach nie potrafiłam zrozumieć moich własnych reakcji. Ta świetna historia zmusiła mnie do autorefleksji. Oskar zasłużony, bez żadnej dyskusji.

Naprawdę dałoby się opisać Moonlight bardziej wnikliwie, ale nie chcę psuć wam seansu. Ja nie czytałam żadnej recenzji i myślę, że dzięki temu bardzo przeżywałam przygody bohatera.

Ocena końcowa: 6/6