Sezon zimowy już się rozpoczął, więc od dziś będą pojawiały się coraz częściej moje „pierwsze wrażenia”. Na wstępie wyżyję się na serii o nazwie Masamune-kun no Revenge. Mówiłam Wam, że zamierzam sprawdzić wszystkie romansidła, niezależnie od dodatkowych wyróżników typu harem i ecchi.

Masamune-kun no Revenge przyporządkowano właśnie wyróżnik „harem”, z czego nie jestem do końca zadowolona, ale pomysł wydał mi się na tyle dobry, że żal było nie włączyć chociażby pierwszego odcinka.
Masumane-kun no Revenge – słodko i bezczelnie

Zastanawia mnie cały czas, gdzie oni ten harem mają zamiar wcisnąć? Póki co nic odstraszającego się nie pojawiło, za to całkiem zabawnie się zaczęło. Pewien chłopak wyznaje głównej bohaterce (Adagaki Aki), że się w niej zakochał, a ona go odrzuca przy całej szkole. Usłyszał to gość, który najprawdopodobniej jako jedyny zwiąże się z bezczelną dziewczynką i przy okazji złamie jej serce. Naszą (jeszcze) niedoszłą parkę łączy dodatkowo całkiem ciekawa przeszłość. Podobno niejaki Makabe będzie chciał się zemścić za dawne grzeszki Aki, ale oczywiście czuję, że nic z tego nie wyjdzie. Powiem szczerze, że jestem mile zaskoczona. Relacje między bohaterami może na razie są nieco płytkie i przewidywalne, jednak ja zawsze lubię oglądać tego typu serie „na rozluźnienie nerwów”.

Nie unikniemy tutaj głupiutkich zachowań i bezsensownych tekstów, ale czego się spodziewać po licealnej komedii romantycznej? Postacie drugoplanowe( w większości dziewczyny) kryją jakąś tajemnicę, ale mam nadzieję, że nie zostaną dodatkowymi kochanicami „księcia” Makabe.

Modlę się, aby to nie rozwinęło się dwuznacznie, natomiast marzy mi się ładny wątek poboczny. Czy ja zbyt wiele wymagam? Cały czas obawiam się tego złowieszczego haremu. Muzyka całkiem przyjemna, ale typowa. Chyba poczekam trochę i zmaratonuję całość. Przy komediach romantycznych nie lubię się rozdrabniać, ponieważ szybko zapominam wtedy główne wątki. To jest seria do połknięcia w dwa wieczory, o ile czeka na nas tylko 12 odcinków.

Ocena wstępna: 3

(Przyjemne, ale to nie jest romans typu „Orange”. Nie spodziewajcie się cudów. )